Kolory miasta...
Opublikowane: 29.01.2015 / Sekcja: Miasto Nauka Rozrywka Życie i styl KulturaCo łączy Honoriusza Balzaka, Wincentego Pola, Juliana Ursyna Niemcewicza i Józefa Ignacego Kraszewskiego?
Wszyscy odwiedzili kiedyś gliwicki hotel „Zur Golden Gans” („Pod Złotą Gęsią”) przy dawnej Tarnowitzerstraße, a obecnej ul. Matejki.
Obiekt powstał około 1849 r. Dziś w jego miejscu stoi XX-wieczna zabudowa mieszcząca m.in. restaurację „Bagatela”. Jej także za chwilę tu nie będzie. Po wielu latach lokal zamyka swą działalność.
– Skąd znam to miejsce? – zastanawia się Ewa Pokorska, miejski konserwator zabytków. – Na obiady wpadali tam moi nieocenieni profesorowie z Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej. Czasem wybierali się wieczorem na „coś małego”. Było niedrogo i z charakterem. Jeden z profesorów już w 1951 roku ubiegłego wieku jadał tam sałatkę francuską. Adam Styrylski był znowu fanem śledzia w śmietanie (bagatelowego spécialité de la maison).
Przez lata lokal przy ul. Matejki poszerzał grono wiernych klientów. Nie dziwi więc fakt, że postanowili godnie się z nim rozstać. 16 stycznia zorganizowano symboliczne pożegnanie. Można było kupić za bezcen restauracyjne filiżanki, talerze, kubeczki i inne elementy zastawy z napisem SPOŁEM BAGATELA.
Czy tak samo żegnano kiedyś hotel „Pod Złotą Gęsią”? Nic na ten temat nie wiadomo. Obiekt i jego słynni goście – wymienieni we wstępie literaci – zostali za to opisani w opowiadaniu Tomasza Dudzińskiego („Niezwykła Historia Zwykłego Miasta, Sowa i Lew”). Autor zgrabnie powiązał w nim historię rzeźby śpiącego lwa z malowidłem ściennym z budynku przy ul. Daszyńskiego. Niebawem całość będzie można przeczytać na stronie internetowej Śląskiej Biblioteki Cyfrowej. Poniżej fragment związany z Honoriuszem Balzakiem.
„10 października 1849, Gleiwitz
Drzwi domostwa szeroko się rozwarły. Stanął w nich grubszy jegomość z bokobrodami w wysokim kapeluszu, dzierżąc trzy podróżne pakunki oraz przewieszony przez nie płaszcz.
– Jest tu kto? – zakrzyknął od progu.
W tej samej chwili w bocznych, niższych drzwiach prowadzących do kuchni pojawił się niewysoki, łysawy człowieczek w fartuchu.
– Herr Balzac, co za niespodzianka! – wykrzyknął, zdejmując szybkim ruchem fartuch. – Witam ponownie „Pod Złotą Gęsią”!
– I ja się cieszę, drogi przyjacielu – pisarz skłonił się dworsko, choć może bardziej było to bliskie serdecznej błazenady. – Masz dla mnie dobry pokój?
– Na piętrze, z widokiem na ratuszową wieżę.
(…)
– Miło pana ponownie gościć. Na długo? – zapytał.
– Nie tym razem. Interesy, a potem… witajcie o słodkie dziewczęta!
To mówiąc, wszedł po schodach za właścicielem. Po chwili gospodarz pojawił się ponownie na dole.
– Josef! Josef! – zawołał, uchylając drzwi do kuchni.
W sieni pojawił się młody chłopak w odrobinę za dużej koszuli i białej czapce czeladnika.
– Pobiegniesz do pana pułkownika von Bock i powiesz, że już przybył ten słynny literat, co to był u nas dwa lata temu. Naści fijerkę, ale pędź ile tchu w piersi.
Chłopak pochwycił rzuconą monetę i zniknął w drzwiach.”
(kik)
(Kolory MIasta - filiżanki, fot. E. Pokorska)